Robert Lewandowski „złotym piłkarzem”

Robert Lewandowski zgarnął kolejną nagrodę! Mianem piłkarza roku uhonorował go włoski „Tuttosport”. Byłego piłkarza Znicza Pruszków jako pierwszego w historii Polaka uznano „Złotym Piłkarzem”. Konkurował z największymi gwiazdami futbolu. 

Rok 2020 to zdecydowanie rok Roberta! Mistrzostwo i Puchar Niemiec oraz wygrana w Lidze Mistrzów, a do tego korona króla strzelców we wszystkich tych rozgrywkach. Lewandowski nie miał lepszego roku w swojej karierze, nikt też nie miał lepszego 2020 roku od naszego Polaka. Nagroda „Tuttosport” nie jest więc zaskoczeniem i trudno się zatem dziwić, że snajper Bayernu Monachium i reprezentacji Polski sięga po kolejne trofea.

Jesteśmy dumni z Roberta i serdecznie gratulujemy tak zawrotnej i bogatej kariery. Jest dumą dla naszego kraju i gwiazdą współczesnego futbolu. 

 

Lekcja historii.. 

Czas spędzony w Zniczu Pruszków był dla Roberta Lewandowskiego jednym z najważniejszych. Tutaj się odbudował, tutaj, dzięki kolejnym trenerom, mógł piłkarsko się rozwinąć. Szkoleniowcem, który jako ostatni prowadził „Lewego” w podwarszawskim klubie, był Jacek Grembocki. To on dość szybko zauważył w napastniku potencjał, ale nie spodziewał się, że Lewandowski zajdzie tak daleko. Grembocki to siedmiokrotny reprezentant Polski, głównie kojarzony z występami w Lechii Gdańsk (Puchar Polski i Superpuchar Polski) i Górniku Zabrze (dwa razy mistrzostwo Polski i Superpuchar Polski). Jako trener prowadził m.in. Znicz Pruszków i Polonię Warszawa. W ekipie ze stolicy był również jednym z asystentów Waldemara Fornalika, który później został selekcjonerem reprezentacji Polski. Z byłym trenerem Lewandowskiego w Zniczu Pruszków rozmawiał Mateusz Kalina. 

Wytrzymały szybkościowiec

W drugiej połowie sezonu 2007/08 prowadził pan Lewandowskiego w Zniczu Pruszków. Trochę czasu już minęło. Jakim jednym słowem opisałby pan tamtego „Lewego”?

Spokój.

To teraz poproszę o rozwinięcie.

Jestem trenerem, który od swoich zawodników bardzo dużo wymaga. Z Robertem nie było inaczej. Wielokrotnie zwracałem mu uwagę na odprawach, co musi poprawić, na jakim elemencie się skupić. Spokój, z jakim przyjmował moje komentarze, mnie ujął. Szczerze mi tym zaimponował. Czyli sprawy mentalne. Jak było z umiejętnościami czysto piłkarskimi? Wielki potencjał do zdobywania bramek. Miewał jednak przestoje. Zdarzały się sytuacje, że wołałem mojego asystenta Artura Kalinowskiego, by szykował numer Roberta do zmiany. Artur często mnie z tym hamował, a „Lewy” doskonale widział zamieszanie na naszej ławce. Łączył kropki i od razu się ożywiał, co też przekładało się później na gole. Dodam też, że był rzadkim połączeniem wytrzymałości z typem „szybkościowca”. 

Muszę też zapytać o minusy. Czy było coś, co wtedy się panu w Robercie nie podobało?

Może nie tyle bezpośrednio w nim, ale w Zniczu miał on rozłożony parasol ochronny. Chuchano i dmuchano na niego. Sylwiusz Mucha-Orliński, który w klubie z Pruszkowa od lat jest najważniejszą osobą, traktował go jak syna. To Lewandowski chodził pierwszy po premie. Mnie się to nie do końca podobało, bo byli w drużynie starsi, zdecydowanie bardziej doświadczeni zawodnicy. Hierarchia została zachwiana i zdarzało mi się reagować. 

Wiemy, gdzie teraz jest Lewandowski. Kiedy pan zauważył, że w drużynie ma zawodnika z dużym potencjałem?

Zimowy sparing z ŁKS w Pruszkowie (30 stycznia 2008, 2:0). Jakieś dwa miesiące po moim przyjściu do klubu. Robert wszedł wtedy z ławki, wkręcił w ziemię bardzo ostro grającego obrońcę Żarko Udarevicia i strzelił gola.

Talent na miarę Bayernu?

Nie żartujmy. Opowiem taką historię. Jakiś czas temu poproszono mnie o wywiad do jednej z książek o Lewandowskim. Kilka już ich napisano, mniejsza o tytuł. Rozmawialiśmy ponad półtorej godziny. Nie wykorzystano żadnej mojej wypowiedzi. Powód? Moje opinie nie pasowały do narracji, gdyż w książce wszyscy opowiadali, że od razu poznali się na talencie „Lewego”. Tymczasem ja obejmując drużynę Znicza, miałem się utrzymać w starej II lidze (drugi poziom rozgrywek w Polsce). Jeśli wtedy pomyślałbym, że mam w składzie zawodników z potencjałem na Bayern Monachium, musiałbym być psychiczny. 

W Legii byli lepsi lub równi To zapytam inaczej: jakim piłkarzem w pana oczach był Lewandowski pod koniec sezonu 2007/08, gdy zdążył już go pan lepiej poznać? 

Robert rozwijał się systematycznie. To nie była nagła eksplozja. Widziałem w nim przyszłego reprezentanta Polski. Łatwo było mi to ocenić, bo sam w przeszłości nim byłem (7A) i wiem, jak się dochodzi do takiego poziomu. Pamiętajmy jednak, że w naszej kadrze nie grało wtedy tylu klasowych graczy, co teraz. To, gdzie doszedł, przerosło moje oczekiwania.

Legendą obrosło jego odejście z Legii Warszawa.

Jestem w stanie to zrozumieć. Rozmawiałem na ten temat z ludźmi, którzy wtedy pracowali z Robertem w Legii. Sprawa jest prosta: w tamtym czasie, na tamtym etapie kariery, w rezerwach stołecznego klubu byli zawodnicy równi lub lepsi. Był Adrian Paluchowski, z pierwszą drużyną trenowali będący w podobnym wieku Dariusz Zjawiński i Dawid Janczyk. Kiedy przyszedł czas wyborów, trzeba było z kogoś zrezygnować, a nie zapominajmy, że Robert zmagał się wtedy z kontuzją. 

Później Legia się o „Lewego” upomniała.

Chyba w lutym 2008 roku spotkałem się z ówczesnym trenerem Legii, moim dobrym znajomym z czasów wspólnej gry w Górniku Zabrze, Jankiem Urbanem i Mirosławem Trzeciakiem, który wtedy odpowiadał tam za transfery. Urban Roberta bardzo chciał, miałem mu zasugerować przejście do Legii po sezonie. Oponował Trzeciak, który zwracał uwagę na to, że „Lewy” nie umiał wtedy grać tyłem do bramki, co akurat było prawdą.

Ile klubów chciało kupić Lewandowskiego ze Znicza?

Chyba wiele się nie pomylę, jeśli napiszę, że w okolicach maja 2008 roku Roberta chciała cała Ekstraklasa. Najbardziej naciskały Legia i Górnik Zabrze. Duże zainteresowanie wykazywała Cracovia, aż w końcu do gry włączył się Lech Poznań. Wielkim fanem talentu był w Lechu śp. Andrzej Czyżniewski. Z tego, co mi opowiadał, w zamkniętym głosowaniu przegłosowano ówczesnego trenera Franciszka Smudę w stosunku 3:2 i ostatecznie „Lewy” trafił do Poznania.

Jeden z wielu dobrych wyborów Lewandowskiego.

Dokładnie. Miał to wszystko doskonale poukładane w głowie. Każdy krok. Do tego był niesamowicie pracowity. Miał też dużo szczęścia. Omijały go poważne kontuzje. Jednym z największych filarów kariery Lewandowskiego, według mnie, jest wspomniany Mucha-Orliński. On dał mu szansę, on o niego dbał w Pruszkowie. Na swojej drodze „Lewy” spotykał też tylko takich trenerów, którzy go rozwijali. To chciałbym podkreślić, bo o tym rzadko się mówi. Tylko w Zniczu byli to: Andrzej Blacha, Leszek Ojrzyński, Artur Kalinowski, Marek Milankiewicz, który pracował z nim indywidualnie.

Jacek Grembocki…

Być może. Mam nadzieję, że i ja małą cegiełkę do jego piłkarskiego rozwoju dołożyłem. To dla mnie ogromny zaszczyt, że mogłem przez te kilka miesięcy pracować z zawodnikiem, który obecnie jest w trójce najlepszych piłkarzy na świecie. 

Autor: Mateusz Kalina / Źródło: eurosport.pl (http://www.tvn24.pl)

 

Dodaj komentarz